
Spis treści
Chodzi o SOR w warszawskim Szpitalu Bielańskim. "Gazeta Wyborcza" opisała, co się tam dzieje i jak traktowani są pacjenci oraz ich rodziny.
Szokujące relacje pacjentów. Tak zostali potraktowani
Jedna z osób, której słowa padają w reportażu, to 47-letnia Hanna. Kobieta zgłosiła się na SOR z wodobrzuszem wywołanym przez raka wątroby, spędziła tam ponad dobę.
Na łóżkach obok były starsze pacjentki, jedna ze stomią, druga po 80., trzecia po 90. Leżały na płasko, nie mogły się ruszyć, nikt do nich nawet nie podszedł. Sama im po wodę chodziłam, ale w końcu pielęgniarka zamknęła drzwi do dyżurki, żebym się nie kręciła – opowiada pacjentka.
Zabieg ściągania wody z brzucha zrobiono mi na oddziale gastroenterologii. W trakcie wypiął się dren, procedura się przerwała. Wzywałam pielęgniarki, krzyczałam "pomocy" - relacjonuje. Gdy zareagował inny pacjent, który poszedł wezwać pomoc do dyżurki, miał usłyszeć, że "później podejdą".
Tak wygląda SOR na Bielanach. "Przez 12 godzin wyła z bólu jak zwierzę"
Wśród osób, które opowiadają o tym, co dzieje się na bielańskim SOR-ze jest też Anna Hernik. Jej mąż zmarł pod koniec stycznia. Chorował na glejaka wielopostaciowego. Na SOR Szpitala Bielańskiego trafił dwa razy. Wymiotował, tracił przytomność i miał objawy obrzęku mózgu. Karetka odmówiła transportu do szpitala, więc pani Anna zdecydowała się sama go tam zawieźć.
Opowiada, że jej mąż nie dostał łóżka. Musiał siedzieć na taborecie, który ona sama "skądś przytargała".
Ta przestrzeń jest kompletnie nieprzystosowana do ilości chorych, która przetacza się przez ten oddział. Zrobiono mężowi badanie krwi i dość szybko rezonans i tomograf. W międzyczasie przywiozłam mu łóżko z innej części SOR-u. Mąż się położył, miał wodogłowie, przesunięte komory mózgu, to nieprawdopodobny ból. Na łóżku obok leżała kobieta z guzem mózgu. Przez 12 godzin z bólu wyła jak zwierzę - mówi Hernik.
Po 12 godzinach jeden z lekarzy chciał wypisać męża Anny Hernik do domu. Kobieta załatwiła mu operację w prywatnej placówce, ale zanim tam trafił musiał przez 7 dni do zabiegu dostawać leki przeciwobrzękowe, bo umrze. Lekarka z oddziału neurologii Szpitala Bielańskiego sama zgodziła się przetrzymać go na swoim oddziale do tego czasu i podawać mu leki.
To była końcówka maja zeszłego roku, operacja odbyła się na początku czerwca. Mąż zmarł 25 stycznia, ale do listopada jeszcze normalnie funkcjonował, pracował. Szpital Bielański pochowałby go już w maju, bo przez wodogłowie mózg nasiąka płynem mózgowo-rdzeniowym jak gąbka. I zaczyna się śmierć w cierpieniu - mówi Anna Hernik.
Łóżko jak z lat 80., trzy doby czekania
Drugi raz jej mąż trafił na SOR w Szpitalu Bielańskim trzy dni przed śmiercią. Jak relacjonuje Anna Hernik dostał łóżko jak z lat 80., przykryte ceratą, z rzuconym kawałkiem prześcieradła i dziurawy koc do przykrycia. Podczas pięciu godzin kwalifikacji jej mąż dwa razy niekontrolowanie oddał mocz.
Trzy razy prosiłam, by ktoś go przebrał i zmienił prześcieradło. Od lekarza z SOR usłyszałam, żebym mu głowy nie zawracała – relacjonuje kobieta.
Pamiętam historię sprzed kilku lat, gdy na SOR Bielańskiego mąż trafił z kolką nerkową. Leżał wtedy pod kroplówką w salce z osobą bezdomną. W pewnym momencie bezdomny wstał, zrobił kupę na środku sali i położył się z powrotem. Wchodziły salowe czy pielęgniarki, mówiły "o kur..." i zamykały drzwi. Za trzecim razem któraś otworzyła na oścież okno, mimo że był środek zimy. Zostawiła tak chorych i zatrzasnęła za sobą drzwi. To jest piękne podsumowanie SOR-u na Bielanach – mówi.
Niektórzy pacjenci, którzy są bohaterami reportażu opublikowanego w "Gazecie Wyborczej", na SOR spędzali nawet nie jedną a trzy doby.
Dyrektorka Szpitala Bielańskiego komentuje
Do tych relacji odniosła się dyrektorka Szpitala Bielańskiego. Dr Dorota Gałczyńska-Zych stwierdziła, że warunki nie są komfortowe, gdy nie ma miejsc, nie ma innego wyjścia. Nie oznacza to, że pacjenci leżą bez pomocy. Znajdują się tam 24 łóżka. To oddział, na którym przede wszystkim ratuje się życie, diagnozuje chorych, a w razie konieczności również podejmuje dalsze leczenie. Mimo natężenia pracy skargi na ten oddział są rzadkością, a zdarzają się również pochwały – mówi lekarka.
Dyrektorka szpitala zapewnia, że "personel reaguje zgodnie z oceną sytuacji i możliwościami". W przypadku pacjentki z wodobrzuszem wypięcie drenu nie stanowiło zagrożenia życia – stwierdza dr Gałczyńska-Zych.
Dodaje, że w dniu, gdy trafiła na SOR, personel opiekował się 183 pacjentami. Nasz SOR również na co dzień jest najbardziej obłożonym oddziałem ratunkowym w Warszawie - mówi lekarka. Dodaje, że w ubiegłym roku przyjęto 48 tys. pacjentów.
"Napór na bielański SOR jest ogromny"
To jak populacja niewielkiego miasta! Od lat przyjmujemy najwięcej karetek w całym mieście. Rejony pogotowia nie są w Warszawie rozłożone proporcjonalnie i wymagają zmiany, zwłaszcza że populacja stolicy cały czas rośnie - stwierdza. Jej zdaniem potrzeba systemowych zmian. Liczba szpitali w Warszawie jest taka sama jak 20 lat temu, ale populacja miasta znacząco wzrosła – zaznacza.
Dodaje, że "napór na bielański SOR jest ogromny". Przez to w Szpitalu Bielańskim mało kto chce pracować. Lekarze są zmęczeni, w szpitalu w małym ośrodku, gdzie pracy jest nieporównywalnie mniej, zarobki są podobne. Jesteśmy najbardziej obłożonym SOR-em nie tylko w Warszawie, ale w całym woj. mazowieckim – mówi.